Próbowaliśmy kilkukrotnie uzyskać informację na ten temat od 9 marca br., ale potrzebne okazały się interpelacje radnych, by Urząd Miejski w Białymstoku ją nam przekazał. Według wiadomości, którą otrzymaliśmy, w mieście jest łącznie ok. 18 tys. miejsc w tzw. "stałych budowlach ochronnych". W każdej z nich mieści się od 40 do 100 osób. Są wyposażone w specjalistyczny sprzęt - drzwi schronowe, automatyczne zawory przeciwwybuchowe czy urządzenia filtrowentylacyjne. Obiekty mają też instalację wodociągową i kanalizacyjną.
- W okresie stałej gotowości obronnej państwa nie ma obowiązku wyposażania budowli ochronnych w żywność, środki higieny osobistej oraz środki medyczne - informuje nas Agnieszka Błachowska z Departamentu Komunikacji Społecznej w Białymstoku.
Kontrolę nad schronami sprawuje Biuro Zarządzania Kryzysowego białostockiego magistratu, zasoby budowli ochronnych nadzoruje Prezydent. Ten przekazuje również fundusze na remonty i modernizację budynków, których właścicielem jest Miasto.
A co powiedziano radnym?
Interpelacje w sprawie schronów składali w marcu br. białostoccy radni Prawa i Sprawiedliwości - Henryk Dębowski i Zbigniew Klimaszewski oraz Tomasz Kalinowski z Polski 2050 Szymona Hołowni. Nie otrzymali oni o wiele bardziej rozbudowanych odpowiedzi, są jednak pewne dodatkowe szczegóły.
- Od 2018 r. z ewidencji budowli ochronnych została wykreślona jedna budowla z uwagi na wydanie decyzji na rozbiórkę istniejącego budynku. Ponadto informuję, że zgodę na wykreślenie budowli ochronnej z ewidencji wydaje wojewoda podlaski na wniosek prezydenta Białegostoku - odpowiada Henrykowi Dębowskiemu sekretarz miasta Krzysztof Karpieszuk.
Dzięki odpowiedzi do Zbigniewa Klimaszewskiego wiemy, że "wszyscy administratorzy budynków, w których znajdują się budowle ochronne mają obowiązek utrzymania i konserwacji zgodnie z Ustawą z dnia 7 lipca 1994 r. Prawo Budowlane".
Gdzie są schrony?
Zdecydowana większość schronów znajduje się w centrum miasta. Budowle ochronne powstawały głównie w kamienicach w latach 50-tych ub.w. - gdy odbudowywano Białystok, a trwała zimna wojna toczona między blokiem wschodnim a zachodnim. Do dziś pozostały po nich tzw. "grzybki", które służą jako drogi ewakuacyjne. Pomieszczenia urządzano w piwnicach, które miały specjalnie wzmocnione stropy. Były to przede wszystkim schrony przeciwlotnicze, ale część z nich miała "standard" przeciwatomowy.
- Wtedy bardzo poważnie traktowano możliwość wojny jądrowej i bombardowań konwencjonalnych, a dziś tak naprawdę z tego bardzo nie wiele pozostało. Nie jesteśmy gotowi na naloty powietrzne, leżymy na łopatkach - mówi nam dr Tomasz Wesołowski z Instytutu Historii i Nauk Politycznych Uniwersytetu w Białymstoku.
Ekspert przekonuje, że schrony nawet jeśli istnieją, to są dziś przerobione na piwnice, sklepy czy kioski, a większość ich wyposażenia - zniknęło. Likwidacja miała zacząć się w latach 90-tych, wraz z końcem zimnej wojny. Twierdzi, że trudno o miejsce, w którym są np. drzwi gazoszczelne.
- Ewentualnie można przyjąć, że w niektórych urzędach państwowych część pomieszczeń została zaadaptowana na schrony przeciwlotnicze. Najbliższe pozycje ufortyfikowane są dopiero nad Narwią i nad Biebrzą, a więc dziesiątki kilometrów od Białegostoku. Stan tego też pewnie nie jest najlepszy. Prawda jest taka, że jako 300-tysięczne Miasto nie jesteśmy gotowi na uderzenie. Pewnym "pocieszeniem" jest fakt, że praktycznie wszystkie polskie i europejskie miasta nie są na to gotowe. Dopiero wojna w Ukrainie uświadamia nam, że zagrożenie jest blisko - dodaje dr Wesołowski.
W razie konfliktu, pomieszczenia ochronne, w których prowadzone są np. sklepy muszą zostać opróżnione i przygotowane do przyjęcia mieszkańców w ciągu 48 godzin.