72-letnia repatriantka znów trafi pod most

Mieszkała już pod mostem, na ulicy i w przytułku dla bezdomnych. Ostanie pół roku spędziła w klitce Fundacji Dialog przy ul. Kolejowej w Białymstoku. Teraz musi opuścić lokal. Czy tak w praktyce wygląda repatriacja Polaków ze Wschodu?

BIA24 /fot.E.Sokólska/

BIA24 /fot.E.Sokólska/

Halina Sazonienko miała szczęście. Do Polski wraz z synem trafiła w 2009 r. Nie była pierwszą, która przybyła do ojczystego, choć nigdy wcześniej nie widzianego kraju. Jej rodzice pochodzili z Polski, zostali w ramach "polskiej operacji NKWD" w 1936 roku wraz z setkami tysięcy innych Polaków wywiezieni w głąb Związku Radzieckiego. Nie tylko przeżyli, ale wbrew masowej indoktrynacji zachowali swój język i tożsamość.

- Pani Halina nigdy nie miała wątpliwości, że jej ojczyzną jest Polska. W domu zawsze mówiliśmy po polsku. Modliliśmy się potajemnie w naszym języku - wspomina dziś już 72-letnia kobieta. 

Wyszła za mąż za Rosjanina, wojskowego. On dostał przydział mieszkania w Grodnie, ona pracę w banku. Prześladowania zaczęły się dziesięć lat temu, po śmierci męża.

- Za to, że jestem Polką, za to że katoliczką. Zaczepiali mnie w pracy, w sklepie, a służby nękały nawet w domu. W końcu zabrali państwowe mieszkanie. Spakowaliśmy tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Nie braliśmy z mieszkania ani mebli, ani pralki. Musieliśmy uciekać - opowiada.

Przyjechali do Białegostoku. W 2009 r. Lech Kaczyński nadał im obywatelstwo polskie. Przez pierwsze lata radzili sobie sami, od nikogo złotówki nie prosili. Trzydziestoletni wówczas syn nocami wykładał towar w Carrefourze, ona pilnowała dzieci. Przeszło rok temu nogi odmówiły jej posłuszeństwa, a syn stracił pracę. Wylądowali pod mostem przy al. Piłsudskiego. Mieszkali tam tydzień.

- Gdy Michał pojechał do Warszawy za pracą, to trzy dni spałam przy szosie warszawskiej. Czekałam aż wróci po mnie - opowiada.

Nie znalazł pracy ani tam, ani w Białymstoku. Nie spał, nie jadł. Trafił do szpitala.

- Sądziliśmy, że to z przemęczenia. Okazało się, że to nowotwór. Załamał się już całkowicie. Teraz tylko główkuje jak mi znaleźć bezpieczne lokum - opowiada matka. 

Tułaczka po Białymstoku. W noclegowni wytrzymali tylko kilka dni

Mieszkali na Barszczańskiej, w ogrzewali dla bezdomnych. Zimą 2016 r. przygarnęła ich Fundacja Dialog i umieściła na miesiąc w przedsionku domu przy ul. Kolejowej. Mieszkają tam już pół roku. Ich pokój to ze cztery metry kwadratowe bez drzwi, bez okna. Wspólna łazienka z innymi domownikami.

- Nie narzekam. Wcześniej mieszkałam miesiąc tu za ścianą, w równie ciasnym pokoiku, wspólnie z małżeństwem czeczeńskim i ich ósemką dzieci - opowiada.

Do kobiety przychodzi z Białorusi emerytura w wysokości ok. 300 zł. Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie przyznał im pomoc finansową na pół roku po 30 zł miesięcznie.

Decyzja MOPR o przyznaniu rodzinie pomocy... 30 zł na miesiąc

Decyzja MOPR o przyznaniu rodzinie pomocy... 30 zł na miesiąc

Na bruk bo niezaradni

Do poniedziałku muszą opuścić dotychczasowe lokum. Michał Gaweł, prezes Fundacji Dialog twierdzi, że to konieczność bo na ich miejsce już czekają kolejni potrzebujący.

- Umowa z tą rodziną była taka, że przy ul. Kolejowej mogą zostać tylko miesiąc. Mieszkają tam już pół roku. Nie wykazują żadnej aktywności w poszukiwaniu innego mieszkania, nie podejmują pracy. Nawet była taka sytuacja, że ten mężczyzna upił się, a tego tolerować nie mogę - mówi Michał Gaweł. - Ja na ich miejsce muszę ulokować inne osoby w ciężkiej sytuacji życiowej. Poza tym za ścianą jest czeczeńska wielodzietna rodzina, gdzie kobieta znów spodziewa się dziecka. Pani Halina może pójść mieszkać do domu dla bezdomnych przy Raginisa, jej syn na Sienkiewicza. Nic więcej zrobić nie mogę - dodaje Gaweł. 

Zbigniew Nikitorowicz, zastępca prezydenta Białegostoku o sytuacji pani Haliny nic powiedzieć nie może, bo jej nie zna.

- Ale obiecuję zająć się sprawą i ustalę, w jaki sposób można im pomóc - powiedział dziś z rana Nikitorowicz.

To cały jej majątek. Przywiozła go z Białorusi /fot. E.Sokólska/

Aleksandra Ślusarek ze Związku Repatriantów RP nie ma wątpliwości, że gmina Białystok powinna pomóc rodzinie z Grodna.

- To wstyd, żeby ci ludzie żyli w takich warunkach, a pomoc z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie jest wręcz niewiarygodna. Rodzina Sazonienko powinna natychmiast zostać wpisana na listę oczekujących na mieszkanie komunalne, a do tego czasu gmina powinna zapewnić im mieszkanie tymczasowe. Jeszcze nie wiem gdzie, ale będę interweniowała wszędzie, gdzie się da, żeby im pomóc. To jest obecnie sprawa najważniejsza. Jeśli będzie taka potrzeba to o tej sytuacji powiadomimy prezydenta Polski. Nie zostawię tej rodziny - zapewnia Aleksandra Ślusarek.

Zobacz również