Jagiellonia straciła wszystkie trzy bramki zaledwie w przeciągu ośmiu minut. W 71. minucie piłkę do siatki wpakował Damian Warchoł, trzy minuty później na 2:0 podwyższył Damian Michalski strzałem głową. Ostatnia bramka wpadła po błędzie Bartosza Kwietnia, autor pierwszej bramki zgrał do Łukasza Sekulsiego, który przypieczętował wynik meczu. Nie udało się przełamać fatalnej serii białostockiego klubu, piłkarze Jagiellonii nie wygrali czterech poprzednich spotkań.
- Straciliśmy bramkę w najmniej spodziewanym momencie. Kiedy wydawało się, że przejęliśmy kontrolę nad meczem, zaczęliśmy nieźle grać, osiągnęliśmy przewagę. Niestety, po raz kolejny popełniliśmy błąd przy stałym fragmencie gry. To jest na dzisiaj nasz największy mankament. Tracimy bramki po stałych fragmentach gry. Gubimy krycie, tak dzisiaj straciliśmy dwa gole. O trzeciej nie będę za dużo mówił. To był błąd indywidualny, nie ma co do tego wracać - skomentował mecz Ireneusz Mamrot, trener Jagiellonii Białystok.
Przed spotkaniem w Płocku, szkoleniowiec dokonał kilku znaczących zmian w składzie - postawił na młodzież - Bartka Bidę, Kacpra Tabisia i Krzysztofa Toporkiewicza. W pierwszym składzie zagrał również Bartosz Kwiecień, na ławce zasiedli Michał Pazdan, Martin Pospíšil oraz Bojan Nastić. Zabrakło kontuzjowanego Jesusa Imaza.
- Jako starsi zawodnicy powinniśmy wziąć odpowiedzialność za tę przegraną. Nie daliśmy odpowiedniego sygnału po pierwszej straconej bramce. To jest nasza wina – powiedział Taras Romanczuk, kapitan Jagiellonii Białystok w rozmowie z klubowymi mediami.
Kolejny mecz za trzy dni (21.09). Jagiellonia Białystok zagra w Pucharze Polski z Lechią Gdańsk. Następnie 24 września zmierzy się w PKO BP Ekstraklasie z Lechem Poznań.