A to dzięki nagłośnieniu, które było doskonałe, ale może ciut za bardzo podkręcone. No ale to przecież jest festiwal i ma być głośno. Kto pragnie ciszy ten siedzi w domu. A stojąc za blisko głośników zawsze można użyć stoperów. W festiwalowym woreczku znalazły się też inne przydatne gadżety - np. latareczka, nasączane chusteczki, miętowe pastylki, świecące bransoletki? Jak widzicie wszystko wręcz niezbędne i widać było, że sporo ludzi na festynie użyło ich w taki czy inny sposób. Powiecie zaraz, że i na tym festiwalu, podobnie jak na innych imprezach tego typu, wszechobecna jest komercja. Może i tak, ale przecież bez partnerów, sponsorów, partronów impreza nie wyglądałaby tak okazale i profesjonalnie.
A tegoroczny festiwal to był naprawdę niezły wypas, jeżeli chodzi o zaplecze ?socjalno-bytowe?. Line-up (czyli lista artystów ) też niczego sobie. Cel, jaki założyli sobie organizatorzy, czyli "faza" - coś, co miało wyróżnić tę edycję od innych - na pewno został osiągnięty. Wszyscy plotkowali o nowej lokalizacji, nagłośnieniu i całej otoczce, łącznie z filmem promującym festiwal, ciuchach z recyclingu "pozdro techno de-luxe". O muzyce oczywiście też, ale bardziej w kontekście nie tego CO będzie podane, ale JAK. Szczególnie, że muzyka nie pochodzi z tzw. "głównego nurtu" musi więc być dobrze "opakowana". Metoda "organicznej kreatywności" w promocji i organizacji imprezy, jaką stosuje ekipa Up to Date, sprawdza się raz za razem. Wykorzystaj to, co masz pod ręką, nie szukaj za daleko? na przykład hasło "pozdro techno", które rzucił kiedyś Jędrzej Dondziło i jak wirus rozprzestrzeniło się po całej Polsce.
Co do muzyki, to akurat nie jest to coś co najbardziej mnie na tej imprezie zachwyciło. Żeby nie "faza", atmosfera i ludzie wokół mnie, pewnie bym albo umarła z nudów, albo oszalała z rozpaczy. Techno, a szczególnie rap, bez tej atmosfery melanżu, według mnie są raczej niestrawne. Naturalne środowisko techno i hip-hopu to jednak scena, klub i melanż. Techno to, jak twierdzą organizatorzy, muzyka "goniąca przyszłość". Poczułam to szczególnie na Centralnym Salonie Ambientu, gdy wkroczyłam w absolutną ciemność sali kameralnej, wypełnioną muzyką dark ambient (Rafael Anton Isarri) z intensywnie i ciągle narastającą dynamiką, pełną rozciągniętych z pozoru łagodnych dźwięków, ale przykrytych wibrującym jednostajnie basem przypominającym ryk silnika rakiety. O tak, siedząc na twardej podłodze w ciemności i lekkim zaduchu, powinnam sobie wyobrazić, że leżę w wygodnym fotelu statku kosmicznego i podróżuję w przestrzeni międzyplanetarnej. Tylko dlaczego dociera do mnie ryk silników i dlaczego czuję taki niepokój i strach? W tym samym czasie na dużej scenie opery trwał spektakl Czarodziejski Flet. Podobno w czasie przerwy soliści w garderobie słyszeli wibrujące drażniące i bardzo niepokojące dźwięki dochodzące przez ścianę z sali kameralnej. To było ciekawe, choć trochę straszne, doświadczenie, szczególnie że do tej pory muzyka ambient kojarzyła mi się wyłącznie z przyjemnie brzmiącą pluskającą wodą, szumem wiatru, dzwonkami i ćwierkającymi ptaszkami.
Podobne wrażenia miałam podczas słuchania innych odmian techno na scenie Technosoul. Uszy zbombardowane bitami, basami, zgrzytami - oj stopery niezbędne. Ale były też i mniej intensywne czy bardziej "taneczne" sety. Zaczepieni w strefie ?popasu? festiwalowicze wymieniali te najbardziej według nich interesujące. Na przykład ze sceny Electronic Beats - DJ Earl z bardzo ciekawym footworkiem, Falty DL czy FFF, no i oczywiście Ten Typ Mes i Pezet. Ze sceny Technosoul najbardziej interesująco, według moich rozmówców, wypadł Phase Fatale, przy którym ludzie po prostu się bawili. Po pytaniu skierowanym do napotkanych młodych ludzi "na kogo przyszli" głównie padała jednak odpowiedź, że w sumie to nie wiedzą dokładnie, i że "najważniejszy jest melanż z przyjaciółmi przy dobrej muzyce".
Mi osobiście wpadła w ucho muzyka płynąca ze sceny Red Bull Container, najbardziej znośna, zwykła, imprezowa, czasami wręcz nawet "potupajka". Czy to znaczy, że mam na głowie "przyciasny beret" i nie jestem w stanie pojąć muzy bardziej niszowej? A może to kwestia wieku? Zbliżam się zbyt wyraźnie do magicznej granicy 50+ i moje wymagania względem muzyki są większe? Muzyka ma mnie albo wzruszać, dawać przeżycia obcowania z pięknem i sztuką albo ma mnie po prostu bawić. Do jakiej kategorii zaliczyć muzykę serwowaną na Up to Date Festival? Muszę się jeszcze poważnie zastanowić, szczególnie że wcześniej w tym samym dniu byłam na innych muzycznych wydarzeniach - koncercie oratoryjnym Quo Vadis z udziałem orkiestry, wspaniałego chóru i solistów oraz na koncercie Piotra Rubika na Rynku. I jak tu podjąć się merytorycznej oceny jakiejkolwiek muzyki, mając tak wielki miszmasz w uszach w ciągu jednego weekendu? Mogę tylko ocenić emocje, jakie we mnie wzbudził każdy koncert. Up to Date Festival całościowo i odsłuchowo wypada całkiem nieźle. Autentyczny, niesztampowy, pomysłowy, "prawie" perfekcyjnie przygotowany. I dla wszystkich, nawet dla grupy wiekowej nazwanej przez mnie 50plus/minus, gdyż sporo takich osób widziałam na festiwalu. Chociaż przyznam, że osoby te trzymały się ciut dalej od głośników i od sceny, no i pewnie chętniej korzystały ze stoperów.