15 lutego 2018 r. wydarzyło się coś, co siedmioletnia Zuzia Klimczuk na pewno zapamięta na długo. Zaczęło się od porannej bójki dwóch koleżanek. Jedna drugą uderzyła piórnikiem, ta w odwecie oddała. Potem dzieci zapomniały o całym incydencie, a po lekcjach już obie bawiły się w świetlicy. Gdy po południu, po jedną z dziewczynek przyszła mama, poprosiła wychowawczynię o wyjaśnienie porannego konfliktu. Wychowawczyni zawołała więc bawiącą się w świetlicy Zuzię i najpierw skrzyczała ją, a następnie uderzyła.
Całe zajście widziała m.in. starsza siostra Zuzi. Tak nam to opowiedziała: - Na korytarzu zauważyłam zdenerwowaną Zuzię i pochyloną nad nią nauczycielkę. Krzyczała na nią. Zapytałam siostrę, co się stało, ale ta tylko wtuliła się w moje ramiona. Nagle wychowawczyni odepchnęła mnie, a Zuzi dała klapsa takiego, że huk na cały korytarz poszedł.
Zuzia wróciła do świetlicy. Jak twierdzi dziecko, przez ten czas wychowawczyni straszyła ją i zabraniała o tym zdarzeniu w ogóle opowiadać rodzicom. Dziecko nie powiedziało. Mama, która od razu zauważyła nienaturalne zachowanie córki, szybko dowiedziała się, co zaszło w szkole. Od trzech tygodni usiłuje dotrzeć do prawdy by zrozumieć, dlaczego jej dziecko zostało uderzone.
- W zamian za szczerość i słowa skruchy dowiedziałam się właśnie, że dyrektor placówki zwołał zebranie kilkorga rodziców z naszej klasy. Ci przygotowali petycję, w której domagają się, by moje dziecko w ogóle usunąć z klasy, bo źle się zachowuje - opowiada Katarzyna Klimczuk, mama Zuzi.
Ani dyrekcja szkoły, ani wychowawczyni Zuzi nie zgodzili się na rozmowę przed kamerą.
Nauczycielka wysłała jedynie swoje wyjaśnienie: "Jestem pedagogiem z wieloletnim stażem. Obecnie jestem wychowawczynią klasy pierwszej. Niedawno dowiedziałam się o konflikcie dwóch mam dzieci z mojej klasy. Bardzo uważnie przyglądałam się relacjom dziewczynek. Nie zaobserwowałam sytuacji konfliktowych podczas zajęć ani na przerwach. Tego dnia po zajęciach dziewczynki pobiły się na korytarzu. W obecności mamy jednej z nich porozmawiałam z nimi i doprowadziłam do tego, że się pogodziły. Na zakończenie pochyliłam się i w żartach dotknęłam ręką obu dziewczynek w okolicy uda i powiedziałam, że to zakończenie konfliktu. Żadna z dziewczynek nie odniosła najmniejszych obrażeń, bo to był tylko symboliczny "klaps", a nie żadne uderzenie. Jeszcze raz podkreślam, że działo się to na korytarzu w obecności dzieci i rodziców. Jedna z dziewczynek poszła z mamą do domu, a druga bawiła się w świetlicy szkolnej i rozmawiała ze mną spokojnie... Przepraszałam kilkakrotnie zarówno mamy jak i dzieci. Nie czuję się winna, bo nigdy nie skrzywdziłabym żadnego dziecka. Z raportu policyjnego dowiedziałam się, że moje przeprosiny były "gnębieniem".
Mimo wszystko mama nie zamierza przenieść dziecka do innej klasy.
Sprawę prowadzi policja. Dziś nie udało nam się ustalić, czy organ prowadzący, czyli Urząd Miasta w Łapach, również prowadzi w tej sprawie dochodzenie. Do sprawy wrócimy.
Więcej o sprawie w naszym materiale wideo.