Mach 3, czyli złamane życie Mariusza S.

Mach 3 - zwykła maszynka do golenia. A może nie zwykła. Może Mach 3 to przykrywka, synonim narkotyków? Podsłuchiwali go pół roku, a on ciągle o tych maszynkach? To muszą być narkotyki. I tyle wystarczyło, by go zatrzymać: z bronią, z hukiem i z udziałem telewizyjnych kamer.

stenogram z podsłuchu

stenogram z podsłuchu

Mija półtora roku od tej akcji. Podejrzany ciągle w areszcie, przybywają kolejne zarzuty. Narkotyków ani śladu; nie ma wyroku, nie ma winnych. Jest - złamane życie Mariusza S.

Mariusz S., wychowany na Dziesięcinach, białostockim blokowisku - osiedlu ludzi twardych. Zaraz po maturze poszedł do pracy w Areszcie Śledczym przy Kopernika. Pracownik dobry - po czterech latach pracy oceniony pozytywnie: "Mariusz S. zatrudniony był w białostockim areszcie w okresie od 1.09.2011 do 23.11.2015 roku. Jak każdy funkcjonariusz podlegał okresowej ocenie przełożonych. Ocena ta była pozytywna. W trakcie służby nie było żadnych skarg dotyczących funkcjonariusza, właściwie pełnił powierzone mu obowiązki. Funkcjonariusz zwolniony został w związku z nieobecnością w służbie przez okres powyżej 3 miesięcy, powodem nieobecności było jego tymczasowe aresztowanie" - mjr Michał Zagłoba, rzecznik prasowy Dyrektora Okręgowego Służby Więziennej w Białymstoku nie wychodzi poza służbowy dokument.

Tymczasowe aresztowania Mariusza S. trwa już półtora roku. Dziś były strażnik więzienny ma najpoważniejsze zarzuty: kierowanie grupą przestępczą, która miała handlować narkotykami, bronią, zlecać pobicia i wyłudzenia. Ale sprawa o kryptonimie "klawisz" stoi w miejscu, podobnie jak w jednym miejscu "stoi" Mariusz S. Od półtora roku.

7 maja 2015 r., stacja paliw na wylocie z Białegostoku do Ełku

Na Giełdzie Rolno-Towarowej w Fastach Mariusz S. pracuje od dziesięciu lat. Pomaga ojcu, który ma tu stragan z warzywami. Przyjeżdża po pracy w areszcie: nosi skrzynki, pakuje towar, pilnuje interesu. Pomaga ojcu. Na życie zarabia gdzie indziej. Razem z kolegą z aresztu od przeszło roku w ramach umowy franczyzy wynajmuje automaty do gry. Bywa, że miesięcznie "wyciągają" nawet 10 tys. zł. Interes uczciwy. Płaci podatki, przełożeni ze Służby Więziennej o wszystkim wiedzą, kontrolują wspólników. Wszystko zgodnie z prawem.

7 maja 2015, popołudnie Mariusz S. kończy robotę na giełdzie, jedzie do domu, do żony i dzieci. Na pobliskiej stacji paliw zatrzymuje się tylko żeby zatankować auto. Wszystko zaczyna się, gdy odkłada dystrybutor na miejsce. Przeraźliwy huk, nie wiadomo skąd podbiega do niego grupa uzbrojonych w pistolety ludzi z Centralnego Biura Śledczego Policji. Po chwili inne auta hamują z piskiem. Wybiegają z nich kolejni funkcjonariusze z lufami pistoletów skierowanymi wprost w niego. Przyciskają do maski samochodu, kopią, krzyczą, przeszukują. Mariusz S. widzi jeszcze wymierzone w niego obiektywu kamer i oślepiające błyski fleszy. Zasłaniają mu twarz. Nagrania TVN momentalnie znajdują się w sieci z opisem sukcesu mundurowych w walce z gangiem handlarzy narkotyków.

W czasie, gdy Mariusz S. leży na masce swojego samochodu, inni policjanci wkraczają do domów rodziców i teściów mężczyzny. Przekopują działkę teściów, przesypują siano na ranczo ojca w Turośni Kościelnej. Przeszukują miejsca pracy Mariusza S., samochód żony, auta rodziców. W końcu mieszkanie samego strażnika. Zaskoczonej we własnym mieszkaniu żonie z trzyletnim synkiem i noworodkiem odbierają telefon, aby nie mogła zadzwonić do rodziców, prawników, męża. Przerażone dzieci płaczą. Wielogodzinna akcja zakrojona na szeroką skalę. Służby szukają broni i narkotyków. Z wykrywaczami metalu, psami tropiącymi, profesjonalnym sprzęt do wykrywania substancji niebezpiecznych. Dziesiątki radiowozów oznakowanych i po cywilnemu, prawie setka funkcjonariuszy. Nie znajdują nic. Nawet śladu narkotyków czy broni. Badania laboratoryjne wykazały, że nigdy ich tam nie było. Tę ciszę PO BURZY Mariusz S. znosi najgorzej.

Żona Mariusza S., już aresztowanego, ale jeszcze ciągle strażnika więziennego, odbiera paczkę od listonosza. Od razu widać, że była otwierana. W środku maszynki do golenia Mach 3, popularnej firmy Gillette. Mąż ma twardy zarost. Nie ceni tych Machów, które są do kupienia w Polsce, bo są słabej jakości i drogie. Od lat te Machy ściąga z Niemiec lub Anglii. - Gdyby był w domu pewnie zaraz zadzwoniłby do kolegów czy do ojca, żeby im je opylić za parę złotych. Koszt przesyłki przynajmniej się zwróci - mówi dziś żona Mariusza S. A tak maszynki zaniesie mu jak będzie miała widzenie. Nie wie, dlaczego paczka jest otwarta

Mariusz S. siedzi w areszcie w Suwałkach, bo w Białymstoku wszyscy go znają. Sprawa stoi w miejscu. Podczas akcji zatrzymania nie znaleziono nigdzie żadnych narkotyków. W skontrolowanej, podejrzanej przesyłce z Niemiec były TYLKO maszynki do golenia Mach 3. Wtedy, nieoczekiwanie CBŚ wycofuje się ze śledztwa. Sprawę przekazuje Komendzie Wojewódzkiej Policji w Białymstoku. Pełnomocnik Mariusza S. zapoznaje się z aktami sprawy. Czyta stenogramy z półrocznego podsłuchu klienta. Na podstawie tej lektury potwierdza fakt, że śledczy podejrzewali, że maszynki Gillette Mach 3 to przykrywka dla zmylenia służb. W rzeczywistości miały one być narkotykami.

Pytam więc komisarz Agnieszkę Hamelusz, rzecznika prasowego komendanta Centralnego Biura Śledczego Policji: "Czytając stenogram z podsłuchu Mariusza S. można mniemać, że gdy mężczyzna mówił o zakupie i rozprowadzaniu maszynek do golenia Mach III, funkcjonariusze podejrzewali, że mówi o narkotykach. Tymczasem skontrolowaliście Państwo przesyłkę z "Mach III", która przyszła do S., czy znaleźliście tam coś więcej niż maszynki do golenia?" i w końcu dlaczego CBŚ samo nie doprowadziło sprawy do końca tylko przekazało śledztwo Komendzie Wojewódzkiej Policji w Białymstoku?

Oto odpowiedź:

- Jeśli miała pani wgląd do akt sprawy, które jak mniemam udostępnił sąd, to CBŚP nie ma nic do dodania w tym temacie. Przypomnę, że rola policjantów kończy się na przekazaniu akt do prokuratury (całości materiału dowodowego) i od tej pory gospodarzem postępowania jest prokurator, a na etapie postępowania sądowego - sąd rozstrzygający - na podstawie aktu oskarżenia przygotowanego przez prokuraturę. Mimo szczerych chęci nie mogę więc odpowiedzieć na pani pytania - tłumaczy kom. Agnieszka Hamelusz, rzecznik prasowy komendanta CBŚP.

Po przeszło trzech miesiącach nieoczekiwanie sąd wypuszcza Mariusza S. z aresztu śledczego. Ten z rodziną wyjeżdża na urlop nad morze. Po dwóch tygodniach dostaje wezwanie. Musi wracać do aresztu. Przyjaciele doradzają, by uciekał z kraju i odpowiadał z "wolnej stopy". Mariusz S. wraca sądząc, że zarzuty zostaną wycofane. Chce normalnie żyć, chce wrócić do pracy.

Sprawa, jak się wkrótce okazuje, dopiero się zaczyna. Media nie zapomniały. Dziennikarze domagają się konkretów, w końcu sprawa miała dotyczyć gangu narkotykowego. Tymczasem prokurator oskarża go o wyłudzenia m.in. paliwa na stacji w Fastach. - Jak miał zapłacić jak go CBŚ wtedy zawinęła - dziwi się ojciec, ale po nocy szuka właściciela stacji, by zapłacić rzekomy dług syna.

Wracają też kolejne przesłuchania. Miesiące przesłuchań. Siedzi sam w celi. Wreszcie pozwalają żonie przywieźć mu telewizor. Dowiaduje się o przesłuchaniach najpierw kolegów i współpracowników z aresztu, a później niespodziewanie - kryminalistów, których Mariusz S. nie widział i nie znał (teraz przed sądem ci świadkowie wyznają, że byli nakłaniani przez policję do składania nieprawdziwych zeznań przeciwko S.). Policja przesłuchuje dziesiątki ludzi. Wygląda na to, że szuka czegokolwiek. Media wciąż pytają o szczegóły śledztwa. A sprawa o kryptonimie "klawisz" wciąż stoi w miejscu.

Lipiec 2016 r.

Mijają kolejne miesiące. W końcu proces i kolejne zaskoczenie. W akcie oskarżenia prokuratura łączy sprawę Mariusza S. z grupą mężczyzn, którzy mogli popełnić przestępstwa w innej części województwa. Obie oskarżone strony zgodnie potwierdzają, że nawet się nie znają. W końcu S. słyszy zarzut kierowania grupą przestępczą, która zajmuje się wyłudzeniami i pobiciami. Sprawa jest wielowątkowa, strażnika dotyczy w zasadzie tylko jeden.

Kluczowym świadkiem, a jednocześnie jedynym poszkodowanym jest mężczyzna, który usłyszał zarzut pobicia transwestyty. Warto przypomnieć, że 13 kwietnia 2015 r. gdy policja wchodzi go aresztować, on wyskakuje przez okno. Nigdy nie zrobiono mu badań psychiatrycznych. Mężczyzna prowadził komis samochodowy w Turośni Kościelnej. Do więzienia jednak nie trafia. Teraz jako świadek zeznaje, że Mariusz S. zlecił jego pobicie.

W zeznaniach składanych przed sądem człowiek ten mówi, że podczas libacji alkoholowej w Hotelu Gołębiewski w Białymstoku dwóch mężczyzn wyprowadziło go przed hotel, a następnie uprowadziło i pobiło. Mieli mówić, że są od S., któremu ten winien jest pieniądze. Hotelowe kamery nie zarejestrowały jednak zajścia. Mało tego, po pobiciu mężczyzna miał wrócić na dyskotekę i dalej się bawić. Tego dnia do szpitala nie pojechał. Dopiero gdy wytrzeźwiał, na izbę przyjęć podwiózł go przypadkowo sąsiad. W sądzie sąsiad ten zeznał, że nie widział u kolegi żadnych oznak pobicia. Dziwi się, że sąd o to go w ogóle pyta. Prokuratura jednak daje wiarę matce handlarza. Kobieta potwierdza, że gdy po kilku tygodniach od zdarzenia wróciła do kraju, syn wciąż miał obrażenia związane z pobiciem. Obdukcji nie ma. Brat skazanego za pobicie transwestyty - wielokrotnie wzywany przez sąd - uchyla się od zeznań.

- Przyszedł do mojego domu i powiedział, że mu przykro że tak się stało, że nic nie ma do Mariusza, ale na brata zeznawać nie będzie bo to brat - zeznała matka Mariusza S. na ostatniej rozprawie.

Pod koniec września 2016 r. rozpoczęły się kolejne przesłuchania świadków. Mariusz S. jest teraz podejrzany o zlecanie wielu drobnych wyłudzeń m.in. telefonu komórkowego wartego 500 zł. Jednak kluczowi świadkowie nie stawiają się na rozprawę, a pozostali zeznają, że byli zmuszani przez policję do składania nieprawdziwych zeznań.

- Policjanci grozili, że jeśli nie zeznam, tak jak mi każą, to odbiorą mi dzieci stracę pracę - mówi przed sądem pielęgniarka, która jednemu z podejrzanych miała przekazać tabletki, którymi leczy się stany depresyjne. Kobieta nie zna Mariusza S.

Rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku, gdy pytam o próby wymuszania zeznań, zasłania się tajemnicą służbową.

- Policja nie ma powodu nikogo zmuszać do składania fałszywych zeznań bo i tak kluczowe znaczenie mają zeznania składane przed sądem. Protokół z przesłuchania świadka trafia do sądu i to sąd decyduje jakiemu dowodowi daje wiarę, a jakiemu nie - mówi jedynie podinsp. Andrzej Baranowski, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku.

Prokuratura też nie chce rozmawiać z mediami. Prokurator Monika Januszak, na pytanie o szczegóły śledztwa, wątek Mariusza S. i powód łączenia go z pozostałą grupą podejrzanych, nie udziela odpowiedzi. Mówi jedynie, że sprawa jest rozwojowa:

- Nie mogę w tej chwili udzielić żadnych informacji bo sprawa jest na etapie postępowania sądowego. Kiedyś chyba na stronie sądu była notka w tej sprawie. I co do zasady nic więcej nie mogę powiedzieć - powiedziała jedynie Monika Januszak, prokurator.

26 października 2016 r.

Proces trwa. Mariusz S. czeka w areszcie na rozstrzygnięcie. Teraz już chyba nikt nie pamięta od czego to wszystko się zaczęło. O maszynki Mach 3 już nikt nie pyta. 

Zobacz również