Finał nie dla Lowlanders

Primacol Lowlanders Białystok plany o grze w finale Topligi muszą odłożyć na przyszły rok. Trzeci raz na drodze białostoczan do najważniejszego meczu w sezonie stanęli Seahawks Gdynia i po raz kolejny to oni zmierzą się z Panthers Wrocław o miano najlepszej drużyny w Polsce.

/fot.BIA24.pl/

/fot.BIA24.pl/

- Nie będę ukrywał. Liczyliśmy na zwycięstwo i awans do finału. Wiedzieliśmy, że Seahawks po zmianie rozgrywającego nieco zmodyfikują swoją grę, ale byliśmy na to przygotowani. Szczególnie żałuję początku spotkania, kiedy już w pierwszej akcji zdobyliśmy przyłożenie, ale po chwili na boisku wylądowały flagi i punkty nie zostały nam przyznane. Gdybyśmy rozpoczęli od przyłożenia, zdecydowanie łatwiej by nam się grało, a tak trochę osłabliśmy mentalnie - powiedział po meczu Piotr Morko, wiceprezes Lowlanders.

We wspomnianej akcji naprawdę ciężko było dopatrzeć się nieprzepisowego zagrania, trudno powiedzieć, o co rzeczywiście chodziło sędziom tego spotkania, ale fakty są takie, że kij włożony w koło Ludzi z nizin uwierał już do końca spotkania. - Wpadliśmy w letarg, trudno nam się grało. Mimo to udało nam się doprowadzić jeszcze do wyrównania 14:14 i gdy wydawało się, że z takim wynikiem zejdziemy na przerwę. Rywale znów zapunktowali - tłumaczył Morko.

Na drugą połowę gospodarze wychodzili więc z 7 punktami straty. - Nie takie różnice się odrabiało. Kluczem do odwrócenia losów spotkania miało być powstrzymane ofensywy Seahawks i nie pozwolenie im na zdobywanie kolejnych punktów. Zaczęliśmy grać bardziej agresywnie i chyba za mocno się otworzyliśmy. Zaczęliśmy popełniać więcej błędów, takich czysto taktycznych i w kluczowych momentach spotkania zaczęło to działać na naszą niekorzyść - wyjaśnił wiceprezes Lowlanders i dodał - Mimo przeciwności do końca walczyliśmy o odrobienie strat. Nie składaliśmy broni. Widać było, że jesteśmy zmotywowani, żeby gonić wynik, ale ostatecznie nam się nie udało.

Oba zespoły walczyły o zwycięstwo, ale można było odnieść wrażenie, że sędziowie gościom pozwalali na odrobinę więcej, niż gospodarzom. Stykowe sytuacje z reguły były rozstrzygane w jedną stronę, a to w prosty sposób przekładało się na grę Lowlanders. - Ostatecznie, jeśli mam być szczery, to mogę powiedzieć, że jak już mieliśmy przegrać, to lepiej, że stało się to taką różnicą punktów, niż jak przed rokiem, gdy o porażce zadecydował jeden punkt. Robiliśmy, co mogliśmy. Weźmy na przykład Mazana. Nie wiem czy w pierwszej połowie otrzymał, choć jedno podanie. Domagała również sobie dużo nie pobiegał - stwierdził Morko.

- Gratuluję Seahawks awansu. Dla nas sezon się skończył, ale już patrzymy w przyszłość. Kontrakt trenera wygasa z końcem czerwca, ale choć nie było jeszcze oficjalnych rozmów, to będziemy chcieli przedłużyć naszą współpracę, gdyż jesteśmy zadowoleni z dotychczasowych efektów. Będziemy myśleć nad kształtem zespołu w przyszłym sezonie. Teraz do akcji wkraczają zawodnicy, którzy dotychczas grali mniej oraz nasza młodzież. Do jesieni mamy co robić. Poza tym kilku zawodników z pierwszego składu ma jeszcze przed sobą World Games we Wrocławiu - zakończył Piotr Morko.

Co do samej gry Lowlanders, to kolejny raz swoją jakość potwierdził Aaron Knight. Rozgrywający Ludzi z nizin brał udział w każdej akcji punktowej swojego zespołu. Najpierw sam dotarł do strefy punktowej i zdobył przyłożenie. Następnie zdobył przyłożenie po akcji z Damianem Kołpakiem, po której podwyższył Tomasz Zubrycki.

W drugiej połowie przyłożył Kołpak i znów po podaniu Knighta. Podobnie było, gdy przyłożenie po kilkudziesięciojardowym biegu zdobył Tomasz Zubrycki. Wówczas piłkę również celnie zaadresował rozgrywający Lowlanders.

Reasumując. Kolejny finał Topligi znów odbędzie się bez udziału Lowlanders. Szkoda przede wszystkim decyzji sędziowskich, które skutecznie utrudniały życie gospodarzom sobotniego meczu. Może gdyby Lowlanders byli o klasę lepsi od rywali, wówczas to by ich nie zatrzymało. Ostatecznie Primacol Lowlanders Białystok przegrali z Seahawks Gdynia 26:49. Mówi się trudno, gra się dalej.

Zobacz również